czwartek, 9 grudnia 2010

Syberia za grosze - 4

Jak nie umrzeć z głodu? Hmm..  to całkiem proste.Wystarczy iść do wagonu restauracyjnego, który ugości nas od 9.00 do 23.00 (kuchnia czynna w godzinach 12-12.30, 15 - 16 oraz 18 - 18.30) W innym czasie serwują tylko alkohol i drobne przekąski. Ceny wcale nie takie niskie np. obiad 40 -50 zł, tyle samo butelka przyzwoitego wina. Ale stop, stop! Przecież nie jedziemy na Syberię, by jeść to samo, co w każdym europejskim pociągu! Co więc pozostaje? A no peronowe babuszki, które sprzedają wkustnyje pierogi z mięsem serem i kapustą,  ryby, placki z ikry, warzywa i owoce. Najlepsze ryby jadłem w Barabińsku i Primorsku, no może z wyjątkiem jednej - Pieli, którą miejscowi wędzą w całości bez patroszenia i skrobania. Skubie się później małe kęsy, odgarniając łuski. Rosjanie nie mogli zrozumieć jak może mi nie smakować Piela. Co jak co, ale Piela?! Dziwny ty masz smak Rafik, oj dziwny! Udobruchali się trochę, gdy zobaczyli, jak pochłaniam cedrowe orzeszki, choć między Bogiem a prawdą to właściwie z orzeszkami mają niewiele wspólnego, bo to nasiona wyskubane z gotowanych lub prażonych szyszek.  Co do picia oprócz coca-coli?  Różne piwa, o zgrozo  najczęściej w plastikowych butelkach oraz uwielbiany przez Rosjan kwas, który szczerze mówiąc mnie nie zachwycił, ale trzeba przyznać, że w upalne dni skutecznie gasił pragnienie.
Jak z cenami? Bardzo przystępne. Pierogi po 2-3 złote, ryby od 2 do 8 zł. Placki po 1-2 zł. Duża cola to 10-12 zł, tyle samo co pół litra ichniejszej gorzałki.
Zapyta ktoś no dobrze, ale jak to przeżyć?! Po pierwsze zaszczepić się przed wyjazdem (pamiętajcie by pomyśleć o tym co najmniej 3-4 miesiące wcześniej). Po drugie uważać na podróbki, zwłaszcza na podrabiane babuszki. Te prawdziwe przygotowują potrawy przed przybyciem pociągu, przynoszą je gorące na peron, a ponieważ nie żądają za wiele, wszystko sprzedają. Kupujemy więc pyszne i świeże potrawy. Jeśli do tego wypijemy setkę miejscowego "lekarstwa na wszystko", nic nam się nie stanie. Gorzej jeśli kupimy trochę drożej gotowe zestawy na plastikowych tackach od "europejsko" wyglądających sprzedawców. Najczęściej prowadzą oni jakiś mały bar w pobliżu dworca i przed każdym wiazdem pociągu podgrzewają w mikrofali niesprzedane wcześniej porcje. Jeśli dodamy do tego trzydziestostopniowe upały... kończyć chyba nie muszę. Rewolucja bolszewicka przy tym to mały pikuś. Jeśli jednak będziecie się trzymać moich wskazówek, nic złego Was nie spotka. Ja z  wielkiego zapasu leczniczego węgla, który sprzedała mi znajoma farmaceutka nie zużyłem nawet jednej pastylki, choć próbowałem tylu miejscowych "smakołyków", że chyba już wszystkich nawet nie pamiętam.