poniedziałek, 27 grudnia 2010

Syberia za grosze - 9

 W czasie pobytu w Rosji poznałem Sergieja i Aleksego - filmowców, którzy tworzyli film o ludach żyjących na Syberii. Choć działo się to na terytoriach należących pierwotnie do Buriatów, kręcony odcinek opowiadał o Polakach. Żyje nas tam przecież całkiem sporo. Sergiej to doświadczony fotograf i reżyser, nakręcił już kilka filmów o różnych plemionach i zawsze udawało się mu zyskać zgodę na nagranie... z wyjątkiem Polaków.
Tu sprawa nie była taka łatwa. Nikt nie chciał nic powiedzieć, no może kilku bardzo, bardzo "zmęczonych" rodaków, z którymi on nie mógł się dogadać po rosyjsku, a ja po polsku. Nasze ślady przecięły się na zakurzonych drogach chyba ze trzy razy.
W czasie kolejnych spotkań widziałem coraz większą troskę na jego twarzy - A może ty Rafał? - zapytał w desperacji. Może powiesz, coś o sobie? Hmmm... Przecież ja jestem tu od kilku dni - odpowiadam - Po to przyjechałem do Wierszyny, by jak Wy poznać życie Polaków, co ja mogę o nich powiedzieć? Ale czego się nie robi dla kolegów po fachu, którzy na dodatek pracują na tym samym modelu kamery. Ostatecznie, jak to także w filmach dokumentalnych bywa, nagięliśmy trochę rzeczywistość do naszych potrzeb - zaaranżowaliśmy rozmowę trzech Polaków.
Wszystko cacy, jest jednak małe ale... Pierwszy z nich to Albert - Rosjanin, drugi to Wiesiek - Polak, który tydzień wcześniej został oddelegowany tu przez konsulat, no i ja - turysta, który szuka we wsi pierwszego noclegu - cholerni eksperci, jak w naszych programach publicystycznych! I jak tu nie zgodzić się z hasłem "Telewizja kłamie"? Dopiero w czasie nagrania dowiedziałem się, że Albert robi dla polskości na tych ziemiach więcej niż niejeden Polak i wie naprawdę dużo. Ufff... mur runął, nastąpił przełom, film uratowany.  Tego samego wieczora poznaję Baira - Buriata, który kiedyś będzie wielkim szamanem, jak jego dziadkowie zarówno ze strony ojca, jak i matki. Do późnej nocy odstresowujemy się po nagraniu w polsko -rosyjsko - buriackim gronie, ale mimo potężnego szumu w głowie, zasypuję go mnóstwem pytań o buriackie wierzenia i zwyczaje. Przed północą kojarzę już słowa: tarasun, biełyj pistel, bogarodzka trawa, czy tengri, ale kapac mogę nauczyć się tylko w teorii, bo Bair czeka wciąż na znak. Jego dziad powiedział przede śmiercią, że Bair ma dar, ale kapac można tylko wtedy, gdy poczuje moc, więc czeka i czeka, bo moc nadal nie przychodzi. W tak zwanym międzyczasie pracuje jako elektryk. Dla mnie to jednak postać magiczna.
Gdy ja z ledwością znajduję drogę do swego namiotu, Albert i Mietek tylko przy  boskiej pomocy trafiają do  domów, Bair wsiada za kierownicę i odjeżdża w dal, jakby jego Łada miała autopilota. Szok przeżywam jednak dopiero następnego dnia, gdy  próbuję mu pomóc w pracy i przy okazji dowiedzieć się więcej o buriackim szamaniźmie. Bardzo wczorajszy wchodzi na słup i pod napięciem przyłącza druty, po czym znika mi z pola widzenia.
Zjadam śniadanie i idę sobie fotografować. Gdy wracam koło południa, pojawia się też Bair. Przypomina sobie o moim istnieniu, chwiejnym krokiem idzie po narzędzia i znów znika na kilka godzin, zostawiając porozciągane kable, puszki i lampy, jakby zdolność znikania była czymś tak naturalnym jak jedzenie czy spanie.
Gdy wracam wieczorem do wioski Baira nadal nie ma. To znaczy wiem, że na pewno jest gdzieś w pobliżu i odpoczywa, bo znikanie jednak bardzo wyczerpuje, ale moje poszukiwania nie przynoszą rezultatu. Gdy budzi mnie wycie silnika Łady, na zegarku jest już prawie pierwsza w nocy. Chyba i tak niewiele bym dziś z niego wyciągnął. Następnego dnia poznaję przeciwieństwo Baira - młodego Buriata, który uczy się w salezjańskim seminarium, a teraz pomaga prowadzić coś w rodzaju misyjnych Wakacji z Bogiem. Imienia niestety już jnie pamiętam, ale przy tej okazji również serdecznie pozdrawiam.
 Po raz kolejny spotykam też ekipę rosyjskiej telewizji. Aleksy macha mi przyjaźnie, łapiąc dźwięki futrzanym mikrofonem, a Sergiej tak zajęty jest filmowaniem polskich dzieci, że przez kilkanaście minut w ogóle mnie nie zauważa. Okazuje się, że zachód słońca planujemy oglądać z tej samej góry, która króluje nad okolicą, ale ja chcę jeszcze po południu powłóczyć się samotnie po tajdze i na szczycie się nie spotykamy. Więcej też już nie wchodzimy sobie w drogę. Może jeszcze kiedyś na jakichś bezdrożach Rosji? Kto wie..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz