czwartek, 30 grudnia 2010

Syberia za grosze - 12

 Wiem, wiem, wiem. Biura podróży mają całe armie rezydentów, najlepszych przewodników i wszystko NAJ! A ja głupi nie chcę z tego skorzystać! Za 500 rubli można wykupić całodzienną wycieczkę. Przewodnik pokaże najważniejsze miejsca w okolicy, rozpali ognisko i ugotuje pożywną zupę... czego jeszcze chcieć??? No niby nic, ale muszę razem z innymi turystami oglądać te same widoki, fotografować te same miejsca; odpoczywać, gdy oni mają na to ochotę. Nikt nie chce zrozumieć, że w jakimś miejscu warto zostać kilka godzin, by porozmawiać z ludźmi, albo zaczekać na lepsze światło. Brrrr...
Co więc pozostaje. Dogadać się z właścicielem jakiejś miejscowej TAXI. Oleg, choć nosi rosyjskie imię, jest Buriatem z dziada pradziada i zna tu każdy kąt. 
Na początku rzuca mi w twarz "1800 i ani kopiejki mniej", ale opuszcza od razu 300, gdy dowiaduje się, że jestem z Polski, a nie ze zgniłego zachodu. Broń Boże przyznać się do tego, że ktoś profesjonalnie zajmuje się fotografią, bo cena idzie od razu do góry. Ideałem jest nauczyciel np. geografii, bo  to usprawiedliwia podróże, a jednocześnie, ze względu na głodowe pensje rosyjskich nauczycieli budzi współczucie i... cena po długich targach leci w dół o następne kilkaset rubli. W czasie podróży po Syberii oprócz krajobrazów interesowały mnie pozostałości po sowieckich łagrach i zapomniane ślady polskości, więc postanowiłem odnaleźć groby adiutanta Andersa i kilku innych Polaków.
Mój kierowca upierał się, bym kupił jeszcze czikuszkę, bo nie wypada nie wypić nad grobem rodaka i kilku kropel nie strząsnąć na ziemię. W maleńkim sklepiku po drodze na zagrychę była tylko śmierdząca z daleka kiełbasa i konserwowe ogórki, ale niezrażony tym Oleg, powiedział, że ma w domu jedzenie, więc kupiłem butelczynę oraz ogórki i zajechaliśmy do jego chaty. Jedzenie owszem miał - połówkę czerstwego chleba, ale wódkę postanowił rozpocząć już w domu. Na początku nie chciałem pić, twierdząc , że wychylę symbolicznie na grobach, ale gdy zauważyłem, że mój kierowca planuje samodzielnie wchłonąć całą zawartość, z obawy o swoje życie i zdrowie, wyciągnąłem plasikowe stakańczyki i dzielnie mu pomagałem, by jak najmniej promili znalazło się w jego organizmie. Groby udało się nam odnaleźć, ale alkoholu nie mieliśmy już ani kropli. Do końca dnia Oleg jeździł idealnie, może dlatego, że każdą dróżkę w stepie znał na pamięć, a niektóre sam wydeptał, a właściwie wyjeździł swoją Niwą.